Logowanie
Nawigacja
Aktualnie online
Ostatnio Widziani
| ||
| ||
| ||
| ||
|
Statystyki
Artykułów: 379
Newsów: 253
Komentarzy: 1437
Postów na forum: 898
Użytkowników: 615
Shoutbox
..?page_id=9
pl będę zamieszczał genealogie rodów z Podkamienia, (dostęp dla grupy "Genealogia". Aby przynależeć należy wyrazić taka chęć
Ankieta
Pamiętaj - Ty też możesz pomóc!!
Wypełnij i wyślij ankietę dot. pomordowanych.
ANKIETA
Stowarzyszenie
A czy Ty zapisałeś/-aś się już do Stowarzyszenia Kresowego Podkamień?
DEKLARACJA
Ankieta
Musisz zalogować się, aby móc zagłosować.
Rozpoczęto: 05/07/2021 13:23
Archiwum ankiet
Identyfikacja
Genealogia
Księgi metrykalne
I Kataster
II Kataster
Ostatnie komentarze
Pochowana został...
(*) R. I. P.
Pani Bronisława ...
Poprawiłem błę...
Poprawna nazwa to...
Artykuły
Czyli w 2027 roku...
Po ponad 10 latac...
Faktycznie - popr...
07.06.1921 Telega...
07.06.1921 Telega...
Galeria
Wspomniane materi...
Dzień dobry. Dz...
Dzień dobry. To...
Syn Władysława ...
Siódmy od prawej...
Galeria2
Dziękuję. Zdję...
Dziękuję. Zdję...
To jest zdjęcie ...
To jest zdjęcie ...
To jest Stanisła...
Dodatkowe strony
[url]https://yout...
Teresa Liptak z d...
TRZEBA KRZYCZEC,N...
Nacjonalistyczne ...
President Coolidg...
Top komentatorzy
krystian | 404 |
harry | 321 |
swietojanski | 125 |
Ostatnie zdjęcia
Genowefa Pawluk (z. ...
Genowefa Pawluk (z d...
Jan Pawluk z żoną
Michał Świętojań...
Górnicka (z d. Świ...
Władysław Święto...
Iłowski Ryszard
Baczewicz Stanisław
Newsletter
Warto tam zajrzeć
Nawigacja
W polskiem gnieździe
Dwie drogi wiodą z dworca kolejowego wolnego i bogatego niegdyś miasta Brodów ddawnej wsi Pieniak, przepięknie położonych nad wielkim stawem, wśród wyżyn i ogromnych odwiecznych lasów, jedna droga, nieco krótsza- pół-trzecia godziny dobrymi końmi-to gościniec w kierunku południowym do wsi Suchodóły, a stąd dalej drogą prywatną; druga dłuższa- przeszło trzy godziny jazdy wyłącznie gościńcem w kierunku południowo-zachodnim przez miasteczko Podkamień, słynne z swego przecudnie położonego, obronnego klasztoru OO. Dominikanów, z cudownym obrazem M. Boskiej i ze skałą, ze śladami jej stopek, oraz z swych kilku w roku odpustów, na które schodzą się i zjeżdżają niezliczone tłumy pątników z bliższych i najdalszych stron
kraju, jako też z Królestwa Polskiego. Gościniec do Suchodół nie najlepiej utrzymany i wcale monotonny przebiega otwarte pola z lekka tylko falowane, ale zato droga prywatna, t. zw. "polska" od tej wsi, aż do samych Pieniak jest przebogatą we wrażenia zarówno dla turysty, jak i dla oka najbardziej w pięknie przyrody rozmiłowanego estety, czy też dla każdej choć trochę wrażliwej i do nastrojów zdolnej duszy. Zaledwie oko zdołało ogarnąć przepyszne, pnące się w górę, lub zapadające w dół łany złotych, połyskujących w skwarnem, lipcowem słońcu zbóż misternie kwieciem haftowanych, lub nieskalaną bielą przyprószonej hrzeczki i zaledwie mogło uchwycić ciemną sylwetę lasów, lub samotnie stojącego drzewa o pięknych, czy dziwnych kształtach, już fajetonik skacząc wesoło i rzucając się na wsze strony wpada do ogromnej wsi. Tu znowu nowość. Oczom wierzyć się nie chce domki wielkie, przestronne, okna nie owe malutkie, kwadratowe, przyziemne, tak typowe dla wiosek wschodniej Galicji, lecz duże o wielkich dwóch, lub trzech szybach, zupełnie jak w mieście. Co drugi dom kryty blachą, lub dachówką, a wszystko tonie wśród zieleni sadów i starannie pielęgnowanych kwiatów. Cóż to, czy tak gwałtowna emancypacja naszej, tej "naszej" wschodnio-galicyjskiej wsi, czy też zbłądziliśmy i zajechaliśmy już do fabrycznej wioski niemieckiej, lub może nawet gdzie jeszcze dalej na zachód, czy na południe. Gdzie jesteśmy pytam woźnicy, zdumiony i ogromnie zaciekawiony. To Ponikwa- odpowiada - bardzo często się paliła, a każdym razem zgorzało wiele domów i zabudowań. Teraz już się ludzie boją... murują i kryją blachą, lub dachówką. Tu zaczyna się pojmować i rozumieć znaczenie siły pozornie niszczącego żywiołu. Podobnie dzieje się i z naszemi, zaniechlujonemi miasteczkami. Burza oczyszcza powietrze, a feniks z reguły piękniejszy i silniejszy bywa, kiedy z własnych odrodzi się popiołów. Ale niema czasu na rozmyślania, bo jesteśmy już poza wsią i oto znowu nowe, a coraz to inne widoki. Na prawo i lewo wzdłuż drogi wijącej się wązką doliną rzeczułki Ikwy, także Ponikwą zwanej, wzgórza pokryte lasami i łanami falujących zbóż.
Owe typowe l charakterystyczne dla naszego kraju wzgórza, co wyglądają, jak nagle zastygłe, olbrzymie fale wody. jedne płaskie, wyokrąglone, drugie poza niemi wyższe i bardziej strome, dalsze jeszcze wyższe o kształtach stożków i naprzemian podłużnych wałów.
Stoki jednych pokryte złotem runem zboża, innych zielenią traw, lub ciemnym lazurem lasów. Tu przeziera naga ziemia, tam sterczy kawał głazu, na innem miejscu samotny, jakby przez tytana porzucony złom skalny, opodal urwiska gliny i wyrwy wodne. Owdzie na wzgórku, lub na skrzyżowaniu się polnych drożyn krzyż, albo jakiś święty nieudolnie wykuty z kamienia, stojąc w cieniu, zwykle czterech, często dwóch lip, topol czy brzóz, budzi w duszy cmentarną swą powagą, jakieś bezsłowne uczucia smutku i melancholii, oraz wlewa dokoła jakąś tęsknotę za czemś nieuchwytnem, nieokreślonem. Przychodzą na myśl rzewne idylle przypominają się obrazy Defreggera i ów cały świat idyliczno-pasterskiej romandy. Uczucie potęguje płynący z dali, zawodzący ton fujarki pasterza, lub zawsze rzewnej i tęsknej, zawsze o podkładzie molowym, ludowej piosenki rusklej, dolatującej od barwnej i malowniczej grupy żniwiarzy wśród zagonów pszenicy i żyta.
Rzewne i tęskne nastroje przerywa wesoły krzyk gromadki rozigranych, pluskających się w wodzie wiejskich bachorków. Co za świetny widoki, "genre" zarazem.
Na płaskim brzegu wijącej się opodal rzeczułki, leżą wśród wysokich traw i szuwarów, porzucone, barwne stroje dziewczątek, nieco dalej białe plamy płótnianek chłopców. W wodzie połyskujące w słońcu, nagie, zmoczone i bardzo ruchliwe ciała kąpiących się na tle pokrytego lasem stoku góry, po drugiej stronie wązkiej łąki z rzeczką pośrodku.
Z radosnemi okrzykami dziatwy miesza się, dolatujący z sitowia i łąki świergot błotnego ptactwa i fruwających w powietrzu jaskółek.
Nie długo jednak można zachwycać się jednym widokiem i tą samą sceną. Niebawem wjeżdżamy znowu do wioski, tym razem małej i położonej u wjazdu do lasu. To odznaczające się lepszą, twardszą drogą Hucisko-Brodzkie, z ukrytymi wśród drzew, jakby ręką artysty malowniczo porozrzucanymi domkami. Poza niem pnie się droga w górę, w poprzek ogromnego, liściastego lasu, cztero-kilometrowej szerokości, a około dziesięcio-kilometrowej długości. I znowu inne, odmienne wrażenia. Lewa strona drogi, oświetlona słońcem ustroiła się różnobarwnem leśnem kwieciem, prawa zacieniona, przykryła się na całej długości bujnie rozrosłymi liśćmi dużej paproci. Na prawo i lewo mija się długie (przeręby) linie o dalekich prospektach wśród orzeźwiającej woni i miłego chłodu dojeżdża się wreszcie do najwyższego punktu wzniesienia, skąd niespodzianie roztacza się nigdy nie zapomniany, zjawiskowy wprost widok na dominującą nad całą okolicą podkamieniecką górę, z klasztorem, oraz dalej na złote kopuły poczajewskiego monastyru. Podkamień jest oddalony od tego czarownego miejsca o jakie 9-10 kilom. w linii powietrznej na wschód, Poczajów zaś około 18-20 kilom. na północny wschód. Mimo to oba klasztory widać w pogodny dzień bardzo dobrze; zwłaszcza Podkamień wydaje się być wcale blisko, tak dokładnie widzi się całą sylwetę, czerwony kolor dachu, wieże kościoła i nawet okna klasztorne. Po tem w cud zaklętem zjawisku opada droga w dół. jedzie się krótko wzdłuż brzegu lasu, niegłębokim porowem i wyjeżdża się znowu na czyste pole. To już ogromne łany należące, jak poprzedni, pełen uroku las, do dworu w Pieniakach. Jeszcze kilka pięknych, odmiennych dalekich widoków i jesteśmy już na wzorowo utrzymanym folwarku, który szybko mijając skręcamy na ostatni kilometr szosy podkamienieckiej, prowadzącej prosto do Pieniak i na wyżynę z pałacem, oraz dużym, znakomicie utrzymanym parkiem.
Taka jest droga przez Suchodoły i Ponikwę. Podobnie piękna i romantyczna, chociaż mniej urozmaicona jest dalsza, a wygodniejsza, dobrze utrzymana szosa z Brodów przez Podkamień. I ta przebiega szerokie pola o dalekich, rozległych widokach, wioski i lasy, wznosi się często i opada, lecz inna w tych stronach, bardziej jednostajna i nie tak malownicza konfiguracja wzniesień i całego terenu, wyszukanego i wybranego zresztą dla możliwej wygody i łatwiejszej budowy szosy. Stąd mniej tu przypadkowości, a więcej świadomej celu kultury, jakby powiedział Ruskin, gwałcącej i kalającej czystość piękna przyrody. To też gościniec ten jest jedyną i zupełnie wygodną drogą, jaką można dostać się do Pieniak samochodem z Brodów, wzgl. wprost ze Lwowa. Wieś sama składa się z dwóch części, wschodniej i zachodniej, położonych nad wielkiem (kilometr w kwadracie) stawem w kształcie stojącego na przekątni kwadratu, przyczem rogi jego, tworząc ujścia potoków, wydłużają się mniej więcej w kierunkach: północnym i połudnym, wschodnim i zachodnim. Staw ten jest pierwszym- u źródeł Seretu, a wpadający doń z północno-zachodu potok wypływa w lasach należących do Pieniak, aż w pobliżu Podhorzec z t. zw. "Sinego Oka". Potok ten przechodzi dalej przez pięć stawów należących do właścicieli Pieniak, a mianowicie przez staw Pieniacki, Ratyski, Międzygórski, Załoziecki i Wertełecki. Dalej wpływa jako rzeka Seret do ogromnego stawu Tarnopolskiego. Na tych pięciu, dużych stawach (Ratyski około 1,5 kilom. kw.) prowadzi się nie tylko wzorowe gospodarstwa rybne, lecz odbywają się też znane na cały kraj, ogromne polowania na ptactwo błotne, a głównie na całe stada dzikich gęsi i kaczek. Był to ulubiony i niemal jedyny tego rodzaju kąt polowań nieodżałowanej pamięci namiestnika, Andrzeja hr. Potockiego, spokrewnionego z rodem Dzieduszyckich. W kierunku południowo-wschodnim, o milę drogi znajduje się, należąca do Pieniak pięknie położona wieś Zwyżyn z stylową i malowniczą cerkwią drewnianą. Od tej wsi, a właściwie już od wsi Batkowa począwszy ciągnie się w kierunku północno-zachodniem ogromny las wyłącznie liściasty, poprzez liczne wioski i sioła aż poza Podhorce. Cała jego długość wynosi około 40 kilom., a są tam w pobliskiej okolicy Pieniak, przecudne dróżyny, tudzież miejsca pełne dziwu i uroku. jedno z takich uroczysk leśnych nazywa się "Mirową", od słowa "mir", co znaczy spokój, cisza. To królewski, uświęcony przybytek kilkusetletnich dębów. Jest tu kilka okazów tak majestatycznie pięknych, o tak dziwacznie i malowniczo powykręcanych konarach, a tak groźnie po ważnych i jakby dumnych zarazem, że człowiek mimowoli czuje się upokorzonym, nikłym i marnym pyłkiem wobec wielkości i potęgi niemej i utajonej siły przyrody. Podziwiając takiego olbrzyma leśnego zaczyna się rozumieć i odczuwać bałwochwalczość praojców naszych. Nic dziwnego, że człowiek pierwotny, nie odczuwający wcale potrzeby kultury ducha i niemający o nim świadomości, kiedy stanął przed takim majestatem leśnym uznawał go za boga, a całe otaczające go miejsce za święte. W ten sposób dowód, że czuł, że korzył się przed potęgą, której istoty nie rozumiał.
Gdyby ożył Arnold Böcklin, a ujrzał "Mirową" w lesie pieniackim przewyższyłby zapewne samego siebie w ponownej kompozycji pełnego nastroju, zjawiskowego swego obrazu pod tytułem: "Cisza leśna". ("Waldstille") Niewiadomo, jak dawną jest nazwa tej uroczej i przecudnej części lasu i trudno dziś stwierdzić czy sięga ona czasów staro-słowiańskich, to jednak żadnej nie ulega wątpliwości, że bytujące tam odwieczne dęby w godnem towarzystwie, niemniej wspaniałych, ogromnych, wysokich i równych, przeszło dwustuletnich buków, pamiętają czasy nietylko „Ognia i Miecza“ i "Potopu". jest tam może nie jeden, którego, kiedy drobnem był jeszcze drzewkiem, może zielem nawet, przygięła stopa litewskiego włócznika, lub nawet przygniotło kopyto, pędzącego pod Grunwald, Witoldowego rumaka. A może jest też i taki, który służył już wówczas za oparcie znużonemu bojownikowi i chłodził go cieniem swych liści? Bo oto w tym samym lesie znajduje się oddalona o jeden kilometr na zachód od Pieniak, niewielka osada, zwana Huciskiem Pieniackiem, którą zamieszkują sami Litwini. Nazwa pochodzi stąd, że dawniej zajmowali się oni wyrobem szkła, dziś zaś dostarczają zarządowi dóbr najwyborniejszych gajowych i myśliwych, boć to "zawsze, jak powiadają natura Litwina do lasu ciągnie". On zawsze cichy,
łagodny i małomówny, a zacny i dobry, krzepki i silny, jak woń umiłowanego przezeń boru, o którym ciągle marzy i z którym, zdaje się rozmawiać bądź słodko i serdecznie przez poszumy liści, bądź gniewnie i groźnie przez ryki burz i huki gromów. Poznawszy pobieżnie bliższą i dalszą okolicę Pieniak, wejdziemy w gościnne podwoje bram pałacu, położonego wraz z zabudowaniami gosporskiemi, dziedzińcami, i parkiem na kilkudziesięciu morgowym obszarze płaskowzgórza, na południowo- wschodnim krańcu wsi. U wjazdu od strony stawu wita nas duża, okrągła malownicza baszta, obrośnięta dzikiem winem. Przed pałacem olbrzymi gazon z dwoma dużymi kopulastymi kasztanami po środku. Na prawo grupa wysokich drzew, obok szeroka aleja do parku; na lewo drugi dziedziniec z wysokimi świerkami, poza którymi, kryje się murowana cerkiew ruska, przerobiona z kaplicy prywatnej, ofiarowanej dawniej Rusinom przez pierwotnego właściciela Pieniak, Antoniego Bielskiego, tymczasowo tylko, kiedy cerkiew drewniana, położona z drugiej strony stawu spłonęła. Dziś cerkiew tę, wraz z okalającym ją gruntem, uznają już Rusini za niepodzielną swą własność. Powyżej cerkwi znajduje się przepiękna, trójdzielna barokowa brama z końca XVIII wieku, wiodąca do stajen, zabudowań gospodarskich i kancelarji dworskiej. Przepyszne filary szerokiej bramy i przymurki z niższemi, półokrągłemi wejściami bocznemi są niestety zbudowane z otynkowanej cegły, którą w żaden sposób nie da się zachować w niszcząco i zabójczo zmiennym naszym klimacie. Skutkiem tego brama będzie musiała być zastąpiona inną, kamienną, przyczem może jednak udać się odrobić w kamieniu i zachować te same kształty, co zresztą nie dostarcza zbyt wielkich trudności technicznych.
Pałac sam zamyka w sobie historję czterech zaszczytnie i chlubnie w przed-i porozbiorowych naszych dziejach zapisanych, wielkich rodów: Bielskich, Miączyńskich, Dzieduszyckich i Cieńskich. W roku 1776, jak świadczą resztki zatartej daty na tympanowie pałacu, od strony parku, zbudowali Bielscy wcale obszerny parterowy dwór murowany z cegły i ciosu. Aniela Bielska, małżonka Ignacego hr. Miączyńskiego ufundowała i zbudowała też swoim sumptem wcale przestronny kościół pieniacki w stylu skromnego baroku. Niestety prócz kronikarskich zapisków tamt. rzym. kat. Urzędu parafialnego, zaczętych w drugiej poł. XVIII wieku nie zachowały się ani w pałacu tamt., ani też w t. zw. Bibliotece Poturzyckiej hr. Dzieduszyckich we Lwowie, żadne inne zapiski, ani nawet listy, któreby nam mogły posłużyć za źródło i wskazówkę do dalszych badań, tak niezmiernie ważnych, dla naszej kultury i naszych dziejów, zwłaszcza napoleońskich czasów.
Po Bielskich pozostały tylko niezbyt artystyczne portrety rodzinne, wykonane zapewne, po stylu sądząc przez towarzyszy pracownianych braci Stroińskich (Jaźwińskl, Gertner, Chojnacki) do najlepszych należą portrety hr. Kalinowskich, rodzeństwa ze strony matki Anieli Bielskiej. Ożeniony z Anielą Bielską, Ignacy hr. Miączyński potomek w prostej linii słynnego wojewody Atanazego, ulubieńca Jana III, stał się panem ogromnego, dobrze zagospodarowanego majątku, klucza Pieniak. jako nadzwyczaj utalentowany mąż stanu doszedł wkrótce do najwyższych godności politycznych w kraju. Otrzymawszy godność prezesa stanów Galicji został wybrany posłem do Napoleona I. Piastował też urząd rzecz. tajnego radcy austr. i posiadał wiele wysokich orderów polskich, francuskich i austryackich, między innymi Orła Białego, Stanisława, francuskiej Legii Honorowej i t. d. Wraz z Ignacym Potockim należał do najwybitniejszych naszych polityków i dyplomatów. Słynną jest jego odpowiedź, jaką dał Napoleonowi I., kiedy go prosił o przyłączenie księstwa Krakowskiego i Wieliczki do W. Ks. Warszawskiego. Na ustną prośbę odpowiedział mu mianowicie Napoleon krótko, że "rzecz ta (Ks. Warszawskie) jest już ochrzczona i nie można niczego więcej zmieniać". "Sire. odrzekł Miączyński, chrzest katolicki bez soli jest nie ważny". Dowcip ten tak podobał się wielkiemu i dowcipnemu również cesarzowi, że polecił natychmiast uczynić zadość prośbie naszego dyplomaty. Od tego czasu płaci Austrja do dziś solną daninę Rosji. Ignacy Miączyński był też równie zdolnym jak zapalonym miłośnikiem i znawcą sztuk pięknych. W swych częstych podróżach, jako mąż stanu, do Wiednia, Warszawy i Paryża, a niewątpliwie także i do Włoch zgromadził wcale pokaźny zbiór
obrazów, około 450 sztuk, dawnych mistrzów, szkół włoskich, niderlandzkich, niemieckich, francuskich i hiszpańskich, o wysokiej wartości historycznej, kulturalnej i estetycznej, z którego zamierzał urządzić we Lwowie publiczną galerję. On też powiększył znacznie i po magnacku przyozdobił pieniacki pałac. Dobudował piętro oraz, dwa parterowe skrzydła boczne. W podwyższonej części środkowej prawego skrzydła parterowego od dziedzińca mieści się nadzwyczaj schludna jasna i przewiewna, skromnie a ze smakiem urządzona kaplica pałacowa. Wyróżniają się w niej piękne, złocone kandelabry z drzewa w stylu empire. Skrzydło lewe zajmuje służba. Obrazy mieściły się głównie w salach parterowych, a także i na piętrze, gdzie właściwie mało było dla nich miejsca. Wszystkie bowiem liczne sale piętrowe ozdobili w roku 1790, z polecenia wykwintnego właściciela estety, przepięknym! stiukami, sztucznymi marmurami i lyońskiemi makatami, architekci i stukatorzy pałacu łazienkowskiego w Warszawie: Dominik Merlini, jan Komsetzer, a głównie Antoni Fontanna. Mamy tu tedy tę samą subtelność, delikatnych tonów marmurów i te same wytworne formy przepysznych stiuków, które wyglądają jakby rozpięte na plafonach i gzymsach koronki i gipiury najszlachetniejszego wyrobu. Pomiędzy marmurami przeważnie matowymi (i lśniącymi), o tonach pasteli, wszystkie wolne miejsca były obite podobnymi w tonach jedwabnemi materjami. Były więc sale: różowa, niebieska, ciemno-pąsowa, żółta, poziomkowa, zwierciadlana, mozajkowa it. p. Stiuki i marmury pozostały w nienaruszonym stanie do dziś, lecz obicia, jak zwykle niewytrzymały jedwab, z biegiem czasu popękały i całkowicie zniszczały. W pierwotnym stanie zachowała się tylko jedna największa sala środkowa. jest ona również ozdobiona prześlicznemi stiukami i marmurami, oraz obita piękną, jedwabną materją lyońską o nadzwyczaj delikatnym kolorze niebieskim. Do wytwornych ozdób plafonów i ścian z płytkimi wnękami i bardzo zgrabnemi, proporcjonalnemi, jońskiemi kolumnami, dostosowano też całe urządzenie. Niema tu niczego niestosownego i niestylowego. Każdy mebelek i drobiazg ma swój styl i jest sam dla .siebie nader charakterystyczny. Są też istne cacka i nadzwyczaj cenne rzadkości, jak np. bronzy, zegar stołowy na pompejańskim trójnogu z stojącą obok, znakomicie wymodelowaną i doskonałą w ruchu, oraz proporcjach ciała, piękna boginią; jak niektóre rzadkie okazy stołów, stolików na kwiaty (żardinijery), foteli i kanap. Nadzwyczajną rzadkością jest podłużna kanapa z bladoniebieskiem, wzorzystem, atłasowem obiciem i z kilkoma malowanymi bronzowo na brązowem, półkolistemi oparciami. Do rzeczy niezwykłych i cennych należą też empirowe kandelabry, świeczniki i drewniane pająki. Na wyróżnienie zasługują także zwierciadła w bardzo zgrabnych, bronzowych ramach w stylu Ludwika XVI. We wszystkim przeważa styl empire; jest też parę rzeczy wcześniejszych i parę bardzo interesujących, późniejszych, z epoki biedermeierowskiej, tudzież z około połowy XIX-go wieku, t. j. z czasu kiedy najmniej miano zrozumienia dla współczesnego stylu i dla stylowości w ogóle, przez co zaprzepaszczono i poniszczono bardzo wiele zabytków kultury. Tak, że łatwiej dziś o meble z czasów Ludwików i Napoleona I, niż z czasów naszych dziadków i babek. Pod wpływem mody niszczono wszystko i palono, lub w najlepszym razie przerabiano, nicowano przycinano i zwężano wraz z krenolinami na rzeczy modne. Takim cennym okazem jest w sali niebieskiej duży, podłóżny stół na dwu nogach z poduszkami pod stopy. Główną salę niebieską zdobią też dwa doskonałe portrety, w całych postaciach, nat. wielk., Ignacego Miączyńskiego i jego małżonki Anieli z Bielskich z małą córeczką, zmarłą w jedenastym roku życia. Są to. najlepsze dzieła ucznia Fügera i Lampiego we Wiedniu, Józefa Pitschmanna, o tyle ciekawsze że oba są podpisane. Pełny podpis na portrecie małżonki jest zupełnie wyraźny i czytelny, na portrecie Miączyńskiego już niestety zatarty. Rastawiecki wymienia w swym "Słowniku" sześć portretów Miączyńskich, malowanych przez Pitschmanna.
Do nich należą bezprzecznie owe dwa najpiękniejsze w Pieniakach. Portrety te powstały zapewne po roku 1794, kiedy to Pitschmann przybył na długi pobyt do Galicji, mieszkając we Lwowie i jeżdżąc często po wszystkich dworach. Nieodżałowanej pamięci, znakomity uczony, prof. M. Sokołowski utrzymywał, że portret męski (Miączyńskiego) malował
Lampi starszy, a tylko portret Anieli z Bielskich jest pędzla Pitschmanna. Miączyński zbierał nie tylko obrazy i piękne meble, lecz w ogóle wszelkie artystyczne wyroby i drobiazgi, a więc także porcelanę, z której wiele pozostało do dziś w Pieniakach. Wiele cennych okazów i wspaniały, ciemno-niebieski serwis starowiedeński z malowanymi ręcznie widokami i scenami z mitologii, składający się z kilkudziesięciu sztuk talerzy oraz najrozmaitszych kształtów półmisków, waz, salaterek i t. d. znajduje się obecnie w pałacu Dzieduszyckich we Lwowie, dokąd przeszedł droga wiana i spadku. Wiele drogocennych pod każdym względem przedmiotów rozprószyło się, jak zwykle po całej rodzinie, po tragicznej i zagadkowej śmierci Miączyńskich wraz z Ignacym Potockim w r. 1809 we Wiedniu. Córka Alionsyna, jednego z synów, przedwcześnie zmarłego Prezesa Stanów Galicji, ożenionego z hrabianką Potocką wyszła za Włodzimierza Dzieduszyckiego, powszechnie cenionego i znanego etnografa, przyrodnika, męża stanu, nieodżałowanej pamięci Marszałka kraju, opiekuna polskiej sztuki, protektora artystów i fundatora europejskiej miary i sławy muzeum etnograficzno-przyrodniczego.
Z chwilą objęcia w posiadanie dóbr i pałacu w Pieniakach przez dostojnego małżonka Alionsyny hrabianki Miączyńskiej, zaczyna się tam trzeci okres dziejów i niemniej wysokiej, choć zupełnie innej kultury. Piętro zostało nietknięte w swej królewskiej szacie, pełnej dystynkcji i wytwornego smaku. Zmienił swój wygląd tylko cały parter z pięknym przedsionkiem i klatką schodową. Schody wiodą do przestronnego westybulu na piętrze, skąd wychodzi się na obszerną terasę nad podjazdem od strony dziedzińca. Widok z tej terasy o zachodzie słońca na staw i bory, płonące łuną zapadającej jego tarczy jest czemś niezrównanem, bajkowem i w swym rodzaju jedynem. Widnokrąg cały ze stawem dzielą dwa ogromne kasztany na gazonie na dwie części. Z lewej, od wschodu, lśnią na liliowawem niebie i na takimż stawie tysiączne odblaski przecudnych opali o tęczowych barwach; na prawo, od zachodu, płoną w stawie i na niebie roziskrzone w karminowej łunie słońca krwawniki i rubiny.
A nad tem wszystkiem niczem niezamącona cisza i święte milczenie letniego wieczoru. Po długiej chwili zjawisko się zmienia; na zachodzie łuny zwolna przygasają, od wschodu wstają lekkie opary; na niebie zaczynają połyskiwać brylanty gwiazd i migocących w stawie jak błędne ogniki, a z za boru wysuwa się na ciemno-lazurowy strop srebrny sierp księżyca; opale zmieniają się w coraz bardziej ciemniejące szmaragdy. Z wieczoru stała się noc. Człowiek zdumiony i oniemiały wśród zachwytu i podziwu boskiego zjawiska, zdaje się zgłębiać i chłonąć w siebie istotę nieuchwytnego piękna, samego w sobie.
Ale wróćmy do piękna, stworzonego duchem i wykonanego ręką człowieka. Zejdźmy znów na parter z westybulu piętrowego, w którym zachowało się parę niezmiernie interesujących ogromnych kanap z czasów Biedermeiera, z owymi tak bardzo charakterystycznymi powyginanymi, jak zwoje kartonu, bokami i zapleckami. Okazy takie należą do prawdziwych rzadkości i należy im się jak najstaranniejsze poszanowanie. jesteśmy w obszernym przedsionku, czyli westybulu parterowym, skąd na prawo i lewo prowadzą drzwi do dolnych apartamentów i gabinetów, urządzonych tak, jak je pozostawił, zmarły przed dwunastu laty, nieodżałowanej pamięci marszałek kraju, Włodzimierz Dzieduszycki.
Z całą pewnością nie tak tu było i nie tak wyglądało za czasów Bielskich i Ignacego Miączyńskiego. Cały westybul i wszystkie sale były zapewne obwieszone obrazami jego zbioru, tudzież cennemi makatami i gobelinami, a wszędzie, podobnie jak na piętrze, pełno było mebli i mebelków, wyzłacanych i pokrytych cennymi bronzami, oraz pełno cacek i drogocennych drobiazgów z bronzu, srebra, złota i porcelany. Inne nastały czasy. Przeistoczyła się gruntownie cała kultura narodu, szukająca dawniej ideału i zbawienia jedynie we Francji, opromienionej tytanicznymi rozpędami, acz romantycznych przedsięwzięć, napoleońskiego geniuszu. Puder, peruki, złociste, haftowane, kolorowe fraki i cała sztuczna, acz wytworna elegancja francuskiej noblessy poczęły zwolna ustępować miejsca dawnej, narodowej czamarze i poważnemu rycerskiemu kontuszowi. Nowy ten, silny prąd energii narodu, idący z głębin jego duszy i tam też wracający, czyli zrozumienie i przejrzenie, że wszystko na własnem należy oprzeć odrodzeniu i szukać zbawienia we własnem skupieniu u siebie, a nie u obcych, zaznaczył się też wyraźnie w pałacu pieniackim. Obrazy dawnych, obcych mistrzów poszły w depozyt do Krakowskiej Akademii Umiejętności, by świadczyły tam o naszej kulturze z minionej epoki napoleońskiej. Westybul zaś i gabinety marszałka kraju przywdziały szatę nawskróś swojską. Ozdobiły ją fauna i flora okolicznych pól i lasów, tudzież wyroby tkackie i ceramiczne naszego ludu. Inny świat i inne w nim piękno, niż w królewskich przepychu i magnackim blasku Ignacego Miączyńskiego. A jednak piękno w całem tego słowa znaczeniu, jakby na dowód, że jest tylko jedno, że jego istota sama w sobie się nie zmienia, że zmieniają się tylko formy i przejawy zewnętrzne.
Wieleż uroku mają w sobie ściany i kolumny westybulu, obwieszone artystycznie ułożonymi, wypchanymi ptakami, łbami dzików i jeleniemi wieńcami, tudzież dożynkowymi wieńcami z kłosów, oraz naszymi barwnymi kilimami. Wszystko umiejętnie uszeregowane i artystycznie zgrupowane, świadczy zaraz na wstępie aż nazbyt wymownie, jakim duchem jest przejęty i co jest umiłowaniem obecnego właściciela pałacu, a jakim był do niedawna, dla niepospolitych zalet umysłu i serca, przez wszystkich wysoko ceniony i szczerze ukochany ś. p. Włodzimierz Dzieduszycki. Szczere a serdeczne ukochanie rodzinnej ziemi i nadzwyczajne uzdolnienie do przyrodoznawstwa jest znamienną i snać dziedziczną cechą rodu Dzieduszyckich. Bo już słynny adjutant Kościuszki, Wawrzyniec Dzieduszycki, któremu wielki Naczelnik ofiarował był na pamiątkę swój, wykonany przez Grassiego, portret, skoro tylko opuścił nieszczęsne pole walki i osiadł na roli, zasłynął niebawem w całym kraju jako zawołany gospodarz i znakomity botanik-pomolog. Nader rzadkie i cenne okazy drzew we wzorowo utrzymanym parku, tudzież ogromna, wspaniała oranżerja ze zbiorem palm i rozmaitych egzotycznych roślin, jakichby pozazdrościł niejeden ogród botaniczny, zawdzięczają swe istnienie wielkiemu przyrodnikowi Włodzimierzowi Dzieduszyckiemu.
Że style historyczne bardzo dobrze dadzą się pogodzić z naszym t. zw. stylem ludowym, tego dowodzi nadzwyczaj oryginalnie urządzona jadalnia na parterze pałacu. Po Ignacym Miączyńskim, względnie po stukatorach warszawskiego pałacu łazienkowskiego, pozostał tam tylko przepyszny klasyczną swą elegancją i wdziękiem zarazem, empirowy piec. jest to jakby niska, żłobkowana kolumna dorycka, której trzon zdobią dwie wydłużone, ujęte za ręce postacie kobiece w klasycznych strojach. Kolumna spoczywa na okrągłym, gładkim postumencie, ozdobionym tylko sznurem grubych pereł. U góry zdobi ją ustawiony na kwadratowej podstawie wazon z barwnymi stiukowymi również kwiatami. Całość ustawiono w rogu sali na ośmiobocznej podstawie. Prócz tego przepięknego pieca i pozostałego z galerji Miączyńskiego doskonałego obrazu z martwą naturą, flamandczyka, Jana Fyta, wszystkie inne ozdoby w tej sali, to ludowa nasza sztuka. Więc najpiękniejsze i najwyszukańsze okazy półek i łyżników, zastawionych szeregami mis, talerzy, garnków, dzbanów, drewnianych łyżek i chochli, a wszystko jak najstaranniej wykończone i wypolerowane.
Na ścianach wiszą kilimy i makaty, na nich również misy i talerze. Są to okazy ze wszystkich centr sztuki ludowej w całym kraju. jadalnię tę można śmiało nazwać muzeum galicyjskiej sztuki ludowej, a zatem częścią muzeum im. Dzieduszyckich we Lwowie. jakże dziwnie i doskonale zgadza się z tem wszystkiem obraz Fyta z XVII w. i piec A. Fontanny z końca XVIII w.; przyczyną tej harmonii, pomijając wszelką problematyczność i transcendentalność zagadnienia, jest temat obrazu (owoce, zabita zwierzyna) i ta sama prostota klasycznych linii i form pieca, która cechuje też i nasze wyroby ludowe. Sąsiedni obszerny salon z wspaniałą otwartą werandą, właściwie niską ogromną terasą, w stronę parku, zachował w znacznej części wygląd z początku XIX w. Pozostało tam też kilka dobrych obrazów, Isaaka de Moncheron'a Gillemansa, Drechslera i innych z XVII w. ze zbioru Ignacego Miączyńskiego, z którego jego wnuczka i wdowa po śp. marszałku kraju Włodzimierzu, Alionsyna hr. Dzieduszycka, urządziła w swym pałacu we Lwowie, nieszczędząc trudów, ni kosztów, otwartą dla publiczności (raz w tygodniu, w niedzielę) galerję obrazów. W ten sposób stało się zadość intencjom i zamiarom wielkiego jej dziadka, równo w 100 lat po jego zagadkowej śmierci; galerję zaczęto bowiem porządkować w r. 1909. Jak umiejętne, artystyczne i piękne jest ubranie i przystrojenie palmami i kwiatami tej ogromnej werandy z położonym przed nią dużym placem tenisowym, wśród ogromnych drzew i krzewów, to można pozostawić najbujniejszej wyobraźni czytelników. Uwagi godnym jest też ustawiony na werandzie ogromny, okrągły stół kamienny, wykuty z jednej jednolitej płyty czerwonego trembowelskiego kamienia; drugi podobny okaz umieszczono w rogu tennisowego placu.
Druga jadalnia na piętrze, o ciemnowiśniowych, dawniej jedwabnych, dziś malowanych ścianach, jest cała w czystym, pięknym stylu barokowym. Kredensy, szafy, stoły, krzesła i zegary trzymane w jednolitym stylu są wyrzeźbione z ciemno-bajcowanego, dębowego drzewa.
Podobnie jak jadalnia parterowa jest też urządzona sypialnia i zarazem pracownia, tudzież przytykający do niej gabinet śp. marszałka. Nie zmieniono tu zgoła niczego. Są tu niezmiernie ciekawe i interesujące okazy wszelakiej dawnej naszej wojennej i myśliwskiej zbroi, oraz ceramiki; wszystkie meble są tam kryte kilimami. Przytykający gabinet możnaby nazwać pokojem koźlich i jelenich rogów, oraz błotnego ptactwa.
Ściany jego bowiem są całe pokryte wiszącymi na owalnych deszczułkach, wypchanymi ptakami błotnymi, jakie gnieżdżą się i wywodzą tysiącami na owych pięciu ogromnych stawach, należących do majątku Pieniaki i Załoziec, oraz setkami rożków sarnich, które dodał już obecny właściciel pałacu, wraz z górną częścią czaszki. Są też tam takie muzealne rzadkości, jak cały stojak z wieszadłami na odzież i okrycia głowy, wyrobiony z jednolitego, odpowiednio powyginanego i zrośniętego korzenia drzewnego. Intrygująco wprost wygląda taki dowcip przyrodniczy, jak wisząca między innymi, na tym właśnie stojaku, czapka w kształcie dżokiejki z jeżowej skóry, wraz z kolcami; jeż ten był zapewne za życia ulubionem w domu stworzonkiem, skoro po śmierci uczyniono zeń tak pomysłową i oryginalną pamiątkę.
Śp. marszałek dbał nie tylko o podniesienie w kraju rolnictwa i leśnictwa, o zamiłowanie do etnografii i przyrodoznawstwa, lecz troszczył się też bardzo o dobro prawdziwie- polskiej sztuki. jego głównie staraniem 1 zasługą powstało we Lwowie dobrze się rozwijające Muzeum artystyczno-przemysłowe. Wystarczy wspomnieć, że pod jego wpływem jeden z wybitniejszych malarzy polskich, Franciszek Tepa, porzucił swą "orjentalistykę", a zaczął malować rzeczy swojskie i typy ludowe, że Juljusz Kossak zawdzięczał mu niejedną szczęśliwą i najpiękniejszą koncepcję i kompozycję malarską, a nieśmiertelny Artur Grottger zaliczał pobyt swój w Pieniakach do najpiękniejszych i najszczęśliwszych chwil swego żywota. jego Warszawa, olejne portrety, wyrzeźbianie daty 1863 r. na krzyżu i inne rysunki, znajdują się obecnie w pałacu we Lwowie.
Za życia jeszcze powierzył niezapomniany dla kultury naszej, nowszej doby, wielce zasłużony marszałek kraju, swój dwór w Pieniakach i wzorowo zagospodarowany majątek, składający się z wielu tysięcy morgów pola i daleko więcej jeszcze lasów, wraz z ręką jednej ze swych córek, Marji, znanemu w całym kraju, znakomitemu ziemianinowi, p. Tadeuszowi Cieńskiemu, marszałkowi powiatu, posłowi na sejm krajowy, prezesowi Rady Narodowej itd. Duch i wzniosłe szczeropolskie tradycje pozostały w Pieniakach niezmienione, bo panią domu i towarzyszką życia pana prezesa Tadeusza Cieńskiego, jest pani Marja z hr. Dzieduszyckich, która jak dawniej była zawsze pomocną w wielu pracach i nieodstępną towarzyszką w podróżach wielkiego swego ojca, tak też i teraz we wszystkich pracach towarzyszy i pomaga czcigodnemu swemu małżonkowi. Rozum jej, wysokie wykształcenie, dobroć i patrjotyzm nadają piętno temu nad wyraz miłemu i sympatycznemu, typowemu domowi polskiemu i szlacheckiemu. To też po zamążpójściu ukochanej swej córki Marji śp. marszałek, Włodzimierz Dzieduszycki, najchętniej przebywał w domu pp. Tadeuszowstwa Cieńskich, w pięknym, znakomicie zagospodarowanym majątku w Drohiczówce, w pow. Zaleszczyckim, w uroczych okolicach naddnietrzańskich. Po jego zgonie przenieśli się pp. Cieńscy na stały pobyt do Pieniak, gdzie pod czułą i troskliwą opieką, oraz przy starannem, a nadewszystko niezwykle mądrem i umiejętnem wychowaniu pod osobistym kierunkiem p. Marji, dorasta liczna gromadka dzielnych i nadzwyczaj miłych dziatek, przejętych najszlachetniejszemi zasadami.
W pałacu samym również nic się nie zmieniło. Wszystko, jak zaznaczyłem pozostało nietknięte na dawnem miejscu i jest zawsze otaczane większą czcią i troskliwą opieką. Przybyło tylko trochę nowych, najkonieczniejszych rzeczy do apartamentów nowych gospodarstwa. Westybul i przedpokój ustroił się świeżemi trofeami łowieckiemi, jako dowód, iż nowy właściciel jest też znanym i zapalonym myśliwym. Od kilkunastu lat niema już w olbrzymich lasach pieniackich ani wilków, ani też niedźwiedzi, są tylko jeszcze z t. zw. grubego zwierza, całe stada ogromnych dzików i jeleni. Polowania na niedźwiedzie dzierżawi p. prezes w górach wschodnich Karpat. Zaczem w westybulu i przedpokojach zawisło parę świeżych łbów odyńczych i niedźwiedzich. Jeden zwłaszcza potwornie wielki łeb odyńca z ogromnymi kłami ("szablami") jest wielką chlubą obecnego właściciela pałacu.
Rzetelną dumą p. marszałka są też wzorowo urządzone stajnie rozpłodowych koni, tudzież bydła rogatego i chlewnego. W wielkiej stadninie są konie, które zbierały nagrody wyścigowe i wystawowe zarówno w kraju, jak i zagranicą. Na wzmiankę zasługuje także znakomicie wybrane i romantycznie położone pastwisko tej stadniny. jest to bowiem ogromna, położona na wzgórzu, kilkudziesięciu morgowa polana, wśród dwu lasów, przytykająca ponadto jedną stroną do wygodnej, dobrze utrzymanej drogi polnej, czwarta zaś strona zapada w dół i przytyka do łanów zboża.
Gospodarka rolna nie jest w Pieniakach najpopłatniejsza, bo są tam przeważnie grunta gliniaste zimne, nierozpuszczalne. Dlatego też główna waga spoczywa na olbrzymich lasach i chowie inwentarza. "Irpień" i "Hindus", krwi orjentalnej, oraz ,"Bohun" po "Hucule", ogier do klaczy roboczych, to, prócz innych, reproduktorzy własnego chowu, które mogą przynieść zaszczyt każdej stajni. Wogóle koń, to wytworne stworzenie, piękno i poezja wśród zwierząt, jest w najlepszym sensie słabą stroną i ambicją p. posła. Z zamiłowaniem tem łączy się ściśle wspaniała wozownia z licznymi, okazałymi wehikułami, Począwszy od wózków i fajetoników do gumowców i poważnych karoc. A że to czasem wypadnie p. marszałkowi bogatego powiatu zaleszczyckiego droga daleka, aż do rodzinnego Okna w pow. Horodeńskim, lub do Zaleszczyk na posiedzenia Rady i Wydziału powiatowego, dokąd dostać się kolejami kosztuje bardzo wiele czasu, trudów i cierpliwości, więc jest też obok wozowni przestronny, murowany garaż z ogromnym samochodem. I dawny zamożny bardzo, zasłużony ród Cieńskich lubuje się w sztukach pięknych. W dziedzicznym bowiem majątku Oknie, w Horodeńskiem, jest u ojca p. prezesa wcale pokaźny zbiorek obrazów dawnych mistrzów obcych i polskich, wśród których znajduje się przepiękny obraz (starzec i dziewczyna) Kranacha starszego. Są też dzieła Czechowicza, Chodowleckiego i Orłowskiego oraz wybitne obrazy ze szkół włoskich i flamandzkich z XVI-go i XVII-go wieku. Matka zaś p. marszałka była znaną, utalentowaną malarką. To też i p. poseł stosuje jak gdzie może estetykę w całem swojem ogromnem gospodarstwie. Niejeden przerąb, polana i drożyna w lesie, czy w polu powstała dzięki połączeniu piękna z pożytecznem. Także dwie duże pasieki umieszczono w przepięknych, malowniczych ustroniach leśnych. W gospodarstwie są tam zastosowane najnowsze systemy turbin, oraz motory elektryczne, zarówno do oświetlenia pałacu, stajen i wszystkich budynków folwarku, jako też do maszyn rolniczych, jak młocarń, sieczkarń, pomp, cyrkularek i t. p. Należy przy tem podnieść z całem uznaniem tak dla właściciela majątku z jednej, jako też dla firmy krajowej z drugiej strony, że całą instalację elektryczną wykonano wzorowo wyłącznie naszemi siłami fachowemi. Nie zaniedbano i nie przeoczono niczego, co tylko może dać siła prądu elektrycznego, a wszystko jest urządzone jak najwygodniej, najpraktyczniej i najekonomiczniej.
Więc dużo już możemy, skoro tylko chcemy i chcieć umiemy. Wszystko jest tam tedy obmyślane, rozważone i przestudjowane. Bo też niestrudzonym jest godny następca Włodzimierza Dzieduszyckiego. Od wczesnego ranka do późnej nocy pracuje w swej kancelarji lub na polach, w lasach i na folwarkach, a poza tem wszystkiem musi się jeszcze znaleźć dość czasu na spełnienie trudnych a najpoważniejszych i najszczytniejszych obowiązków narodowych i społecznych, czy to w sejmie, czy powiecie, czy też na radach narodowych i tylu innych komisjach, stowarzyszeniach i t. d. Należy przy tem zaznaczyć, że p. marszałek należy do tych nielicznych a najwybitniejszych ziemian, którzy nie są nigdy groźnymi panami i srogimi dziedzicami, lecz odnoszą się do wszystkich z ujmującą uprzejmością i grzecznością i pracują wespół z swymi podwładnymi, jak najlepsi przełożeni z podlegającymi im urzędnikami. To też nic dziwnego, że funkcjonarjusze dworscy w Pieniakach dosługują się, tradycyjnie już nietylko wysokich emerytur, lecz także złotych krzyżów zasługi za trwałą, pilną i sumienną pracę. Nie zapomniano też i o skromnej dotychczas zewnętrznej stronie pałacu przykrytego dachówkowym, mansardowym dachem. Oba tympanony mają być ozdobione rzeźbami, ponad to ma być zbudowany nowy, ozdobny podjazd z kolumnami i arkadami, co nada całemu pięknemu prostotą linii i płaszczyzn gmachowi, wyglądu monumentalności i uczyni go zupełnie stylowym dworem polskim z XVIII w. jest też jeszcze jeden uroczy i zaciszny kąt w południowo- wschodniem skrzydle na piętrze pałacu, to nad wyraz miły, schludny, jasny i słoneczny apartament najsławniejszej, a bardzo jeszcze młodej córy domu. jedyny to pokój gdzie obok rzeczy i obrazów dawnych, znalazła też miejsce i przystęp sztuka najnowsza. Wiszą tam, prócz rzeczy naszych malarzy dwa najlepsze obrazy ze zbioru Miączyńskiego, jakie w Pieniakach pozostały, a mianowicie doskonała Madonna z pracowni Van Dycka i Chrystus w Emaus pendant do obrazu Bernardina Strozziego, przedstawiającego Chrystusa i Samarytankę z galerji Miączyńskich-Dzieduszyckich we Lwowie. Z miłej, pełnej słońca i najświeższej młodości świątyńki wychodzi się na słoneczniejszą jeszcze, obszerną werandę, wzniesiona nad prześliczną, malownicza loggietą w rogu pałacu. Wokoło sama krasa i bajkowe zjawiska. Park,najrzadsze, ogromne okazy przepysznych drzew, całe kępy i grzędy, barwnego wonnego kwiecia, szmaragdowa ruń trawy i roztopiona, rozpływająca się w słońcu przecudna dal, jak przestwór niezgłębiona, jak przyszłość tajemna.
Pałac w Pieniakach, to zatem historja czterech wielce zasłużonych rodów polskich, a zarazem dzieje czterech bezpośrednio po sobie następujących okresów naszego życia narodowego i naszej kultury. jak wszystkie domy wybitnych osobistości powinienby on, jako świadectwo dziejowe zostać po wsze czasy nietkniętym z całem swem wewnętrznem urządzeniem. Ileż to ponosimy dziś kosztów i jakich zadajemy sobie trudów i mozołów, by wydrzeć ziemi szczątki i odtworzeć sobie obraz dawnego mieszkania. a tem samem poznać kulturę i stan oświaty dawnych narodów. Domy z zabytkami najwyższej kultury danej epoki powinnyby być urzędownie chronione i z urzędu zamieniane na nienaruszalne muzea. Wówczas pokolenia przyszłe pozbyłyby się mozolnego odtwarzania i szukania prawdy, wśród tysiącznych, błędnych domyślników i niepewnych hypotez. Lecz niestety niejednokrotnie przez własną nierozwagę i przez brak wielu pożytecznych ustaw sami sypiemy popiół i lejemy lawę na nasze Herkulaneum i Pompeję.
Dr. J. P.
Źródło: "Wieś ilustrowana", nr 10, październik 1911 r.
Poleć ten artykuł | |
Podziel się z innymi: | |
URL: | |
BBcode: | |
HTML: | |
Facebook - Lubię To: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Oceny
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Świetne! | 100% | [1 głos] | |
Bardzo dobre | 0% | [0 głosów] | |
Dobre | 0% | [0 głosów] | |
Średnie | 0% | [0 głosów] | |
Słabe | 0% | [0 głosów] |